05 czerwca 2023

Konkurs woskowy

Impreza klimatyczna. W przerwie między pokazami na scenę wychodzi jedna z organizatorek i ogłasza konkurs dla uczestników. Zaprasza na scenę pięć czy sześć chętnych par. Na scenę nie mamy daleko. Siedzimy w pierwszym rzędzie. Mówię Panu, że w sumie byłoby fajnie, chciałabym coś wygrać. Oczywiście "coś wygrać" nie jest u mnie tożsame z "wziąć udział w tym konkursie". To raczej oczywiste. Nie jestem ekshibicjonistką. Nie lubię przykuwać uwagi, robić za małpę w cyrku. Nie lubię tłumów. Jestem raczej introwertyczką. Chętnie się czasem wybiorę na imprezę w towarzystwie osób, które znam, do których mam zaufanie, które lubię. Ale, żeby się pchać na scenę do konkursu nie wiadomo jakiego, gdzie WSZYSCY, absolutnie WSZYSCY będą na mnie patrzeć? Nigdy w życiu!

A jednak… Zapomniałam o pewnej bardzo ważnej zasadzie, którą każda uległa, czy niewolnica powinna sobie (według mnie) bardzo dobrze przyswoić i głęboko wziąć do serca. Mianowicie: uważaj o czym marzysz, czego prosisz... Uważaj, jakimi fantazjami dzielisz się z Panem, bo... Mogą się kiedyś spełnić. Na Jego warunkach i zasadach... Nie na Twoich.

- Idziemy - słyszę głos Pana i równocześnie czuję jak łapie mnie za rękę i ciągnie na scenę. Myślę sobie: "Co? O nie! On chyba oszalał! O Jezu! Nawet nie wiemy co to za konkurs!" Jednak za późno na takie refleksje. Dalej myślę sobie: "Dobrze, staniemy jakoś strategicznie, w kąciku, z boku sceny, dzięki czemu nie będziemy w centrum uwagi, a po konkursie czmychniemy sprawnie z powrotem na nasze miejsca". Zadowolona, trzymając się kurczowo tej myśli chowam się za Panem i przystaję na krawędzi sceny. Ale On ciągnie mnie dalej mówiąc:
- No dalej, dalej. Chciałaś wziąć udział w konkursie. Jak już szaleć, to szaleć! Na środek! Tam! - rzuca wskazując palcem sam środek sceny. Najjaśniejszy punkt, w którym skupiają się światła wszystkich reflektorów.  A ja? Wpadam w panikę. "Co?! Jak?! Ja chciałam? Ja tylko powiedziałam, że chciałabym coś wygrać... Jezu! Ratunku! Niech mnie ktoś stąd zabierze! Natychmiast!" Tak... Marzenie ściętej głowy. Przez ułamek sekundy nawet rozważam, czy nie użyć dyskretnie hasła bezpieczeństwa (naprawdę jestem przerażona), ale szybko odrzucam tę myśl... Staram się zrobić dobrą minę do złej gry. Jesteśmy na środku sceny. Przecież nie uskutecznię teraz buntu. Nie, kiedy wszyscy na mnie patrzą! Nie zacznę też nagle ciągnąc Pana w przeciwnym kierunku. Nie ma szans na zrobienie tego tak, żeby nikt nie zauważył. Zresztą... Jestem na smyczy. Daleko nie pociągnę. To koniec. Jak to mówią "the show must go on". Staram się, więc wykrzesać z siebie najbardziej przekonujący i entuzjastycznie wyglądający sztuczny uśmiech, na jaki mnie stać. Czuję się jak kretynka i zaklinam samą siebie w duchu: "Tylko nie becz, laska! Tylko nie becz! Dobrze będzie!"

Tymczasem na scenie jest już wymagana liczba par. Podczas, kiedy ja prowadzę zaciętą konwersację z samą sobą, prowadząca tłumaczy na czym będzie polegał konkurs. Panowie mają "narysować" na ciele swoich uległych obrazek za pomocą wosku. O tym jaki będzie to obrazek, zadecydują karteczki, które będziemy losować. Na wykonanie zadania będzie określony czas - kilka minut. Następnie każda z par będzie po kolei prezentowała swoje woskowe dzieło "narysowane" przez Pana na ciele uległej, a zadaniem widowni będzie odgadnąć ich obrazek.

Pan losuje karteczkę. Szepcze mi do ucha, co wylosował... Postanawia, że będzie "rysował" na moich plecach. Mój outfit tego wieczoru idealnie się do tego nadaje. Mam na sobie sukienkę wiązaną na szyi. Bez rękawów, w pełni odsłaniającą plecy.
- Bara! - rzuca bezceremonialnie polecenie, a moje ciało samo je wykonuje. Rzucam się na ziemię i przyjmuję żądaną pozycję z łatwością i lekkością, które mnie samą zaskakują. Po chwili stwierdzam, że w sumie nie ma tego złego. To całkiem dobra pozycja. Nikt mnie nie widzi. Mnie, mojego wstydu. Nie muszę się sztucznie uśmiechać. Zlewam się ze sceną. Wciskam twarz w twarde, chropowate i zakurzone podłoże… Czuję pierwsze krople wosku skapujące na moje ciało. Kocham wosk! Skupiam się na tym doznaniu, zatracam w nim. Ale ta chwila mija jak z bicza strzelił. Każda z par po kolei prezentuje swoje dzieło. Widownia zgaduje. W końcu i nasza kolej. Fakt, że Pan wybrał plecy przyjmuję z ulgą i jestem Mu za to wdzięczna, kiedy dociera do mnie, że dzięki temu mogę stanąć teraz tyłem do widowni. Nie widzą mnie. Nie widzą mojej twarzy. A ja nie muszą patrzeć na nich, ani się sztucznie uśmiechać. Oni widzą tylko plecy i to, co Pan na nich "narysował" woskiem. Ufff!

Nagrodą, którą wygraliśmy był bardzo fajny, dobrej jakości skórzany, miniaturowy pejcz. Nazywamy go z Panem kompaktowym lub... Docipkowym. Świetnie się sprawdza do chłosty tych właśnie rejonów... Jest też idealny do chłosty piersi. Dla mnie jednak największą nagrodą było to, że przetrwałam. Że nie przyniosłam Mu wstydu i... Dałam radę! I Jego słowa, które wyszeptał mi kiedy schodziliśmy ze sceny:
- Jestem z nas dumny. Moja wspaniała Szarlotka... - i te słowa rekompensują wszystko. Rozpływam się w euforii na resztę wieczoru.

18 maja 2023

Quid est veritas?

Prawda - co to właściwie jest? W dzisiejszych czasach rzecz jasna. Wszystko, czy może raczej nic? A może zarazem jedno i drugie. Wszechobecna i jakby nieuchwytna zarazem, jak się zdaje. Tyleż względna i relatywna, co bezdyskusyjna. Kiedy właściwie stała się relatywną? Dlaczego dzisiaj jest to tak mocno widoczne? A może tylko ja to widzę tak ostro?

Czym jest prawda, jeśli nie potwarzą równającą się dla wielu, jeśli nie większości ludzi wbiciem sztyletu prosto w serce? Wszyscy mówią, że chcą prawdy, brzydzą się kłamstwem. Ale jednocześnie stając w twarz z drugim człowiekiem wolno Ci... Powiedzieć Mu wszystko, tylko NIE prawdę. Prawda jest zakazana. Prawda nie jest mile widziana. Prawda jest niewygodna. Mówienie dziś prawdy ludziom w twarz grozi zostaniem człowiekiem drugiej kategorii. Społecznym wyrzutkiem.

Czy mówiąc prawdę rani się, czy może też chroni tego, komu się ją wyjawia? Zawsze byłam przekonana, że to drugie. Czasem oba. Bo nawet jeśli niebezpieczna, to jednak jej świadomość pozwala się w jakiś sposób przygotować na niebezpieczeństwo, oswoić z nim...

Dzisiejszy świat uważa najwyraźniej inaczej. Dzisiejszy świat nie lubi prawdy. Dziś ważniejsze jest nie zranić. Nie dotknąć. Byle tylko nie zabolało. Dlatego lepiej nie mówić prawdy. Lepiej przemilczeć. Bo niewolno dopuścić do tego, by zabolało. Mówienie prawdy jest niemile widziane. Mówienie prawdy staje się karalne. Trzeba być miłym i uprzejmym, nawet jeśli to wymaga zbudowania muru z kłamstw i obłudy. Prawda nikogo dziś nie obchodzi...

A co, jeśli mówiąc prawdę pokazuje się drugiej osobie kawałek swojego serca? Świat ma w dupie serce. Ludzie mają w dupie serce. Chyba, że własne. Najlepiej zbudować wokół siebie mur z kłamstw, zanim zrobią to za nas inni. Własne kłamstwa, własne zasady. Łatwiej w nie uwierzyć i trudniej przestać wierzyć. Tak jest bezpieczniej. 

Bolesna prawda nikogo dziś nie interesuje. Nie jest warta zachodu. Może i czasem warto nie wiedzieć wszystkiego? Tylko po co? Czy rzeczywiście? Jak długo tak można? Najwyraźniej można. A właściwie nie tyle można. Trzeba. Nie wypada inaczej. Oczywiście można, ale świat nie lubi sprzeciwu. Nie lubi tych, którzy płyną pod prąd. 

Ale prawda, nawet bolesna... Koi. Choć czasem... Dopiero po czasie to ukojenie przychodzi. Może wszechświat specjalnie tak to zaprojektował? Może to nagroda za ból i zniewagi wywołane prawdą? Pytanie co kto lubi. Zawsze są dwie drogi. Spokój wewnętrzny, lub zewnętrzny. Prawda daje ten pierwszy. Kłamstwo ten drugi. Większość dziś... Najwyraźniej woli ten drugi.

Czy jest w tym coś złego, że ja chcę dla innych i dla siebie tego pierwszego? Oczywiście, zawsze mogę wybrać. Wciąż wybieram. Codziennie. Ale czy mam dziś jeszcze jakiekolwiek prawo dokonywania wyboru? Bo możliwość niekoniecznie równa się prawu... Więc... Jak ocalić prawdę? Jej wartość w oczach świata? Czy to jeszcze w ogóle możliwe?

08 lutego 2023

Spotkanie w księgarni

Spędzaliśmy z Panem kilka dni w Krakowie. Jednego dnia wybraliśmy się do polecanej nam przez znajomych księgarni. Mówili nam, że jest tam super tanio, duży wybór książek i można znaleźć zarówno bestsellery jak i “białe kruki”. Dla mnie - mola książkowego, któremu książek wiecznie mało i, który na książki potrafi wydać każde pieniądze - punkt obowiązkowy do odwiedzenia i raj na ziemi. Pan stwierdził, że może i On wybierze dla siebie coś ciekawego, więc poszliśmy.

Mamy w relacji taką zasadę, że będąc z Panem, zawsze mam na szyi obrożę lub jakiś choker. Tego dnia miałam swoją normalną obrożę. Zwykle nie wychodzę w niej do ludzi i mam ją zakładaną tylko, gdy jesteśmy sami lub na imprezie klimatycznej. Tym razem jednak jakoś tak została. Była już właściwie jesień i generalnie dni były dość chłodne, więc na ogół nie rozstawałam się już z czapką i szalikiem. Tego dnia było jednak wyjątkowo ciepło. Wychodząc na miasto odpuściłam więc szalik i czapkę zostawiając je w hotelu. I nawet zapomniałam, że mam na szyi obrożę, więc finalnie szłam sobie przez miasto w metalowej obroży widocznej z daleka i w sumie totalnie tego nieświadoma do pewnego momentu...

Pomimo wielu płaszczyzn wspólnych, gust literacki mamy z Panem totalnie różny. Toteż, po przybyciu do księgarni, Pan zdecydował, że się rozdzielamy. Zostawił mnie samą na jednym z moich ulubionych działów tematyczny, a sam udał się na przeciwległy kraniec pomieszczenia, aby przejrzeć tytuły o zupełnie innej tematyce. Miałam coś dla siebie wybrać i czekać na Niego. Kiedy tak buszowałam w dostępnych książkach i wybierałam ostatecznie tytuły, które chcę kupić, poczułam, że ktoś staje obok mnie.
- Przepraszam... Czy możemy zająć chwilkę? - odezwała się promiennie uśmiechnięta blondynka, na oko mniej więcej w moim wieku, może ciut młodsza. Koło niej stał wysoki mężczyzna, nieco starszy, który również się uśmiechał, ale nic nie mówił.
- Tak... Jasne - wybąkałam, jednocześnie dokonując w głowie szybkiej, desperackiej analizy; kto to może być? Kogo znowu nie poznaję, a pewnie powinnam? Ech, ja i mój brak pamięci do twarzy. Szlag by to! I wtedy stało się TO!
- Chcieliśmy... Z Panem tylko pozdrowić i życzyć miłego dnia - przemówiła blondynka, uśmiechając się jeszcze szerzej i jednocześnie odchylając dłonią szalik na swojej szyi. Szyi, na której ukryta pod szalikiem, znajdowała się obroża! Identyczna, jak moja własna! Zamurowało mnie.
- Eeee… Yyy… Aha… No… Fajnie… Dziękuję… - tylko na tyle było mnie stać wskutek szoku, jakiego doznałam. Niczego więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. W jednej sekundzie odebrało mi mowę i oblałam się zimnym potem. W kolejnej uświadomiłam sobie, że przecież ja właśnie paraduję w biały dzień po krakowskiej księgarni w TEJ obroży, jakby nigdy nic. A wcześniej przeszłam w niej przez miasto! W jeszcze następnej zaczęłam wzrokiem desperacko szukać Pana i wykonywać jakieś nieskoordynowane, małpie gesty rękami, żeby - jeśli On by mnie jednak widział - dać Mu znać, że dobrze by było, gdyby podszedł czym prędzej. No, bo przecież się nie wydrę na całą księgarnię: “Panie, mógłbyś tu przyjść? Spotkałam inną uległą i jej Pana”! 

Napotkaną parę musiała speszyć nieco moja reakcja, bo szybko odeszli i jakoś zniknęli. A ja dopiero po dłuższej chwili doszłam do siebie i uzmysłowiłam sobie w pełni zaistniałą sytuację. Kiedy mój Pan zjawił się w końcu przy mnie i opowiedziałam Mu o wszystkim, żałował, że nie było Go akurat wtedy w zasięgu wzroku, a ja żałowałam, że mnie aż tak zamurowało, wskutek czego nie wykazałam się elokwencją i nie pociągnęłam jakiejś miłej konwersacji. Muszę przyznać, że to było dla mnie naprawdę surrealistyczne doświadczenie, ale bardzo miłe zarazem.

15 stycznia 2023

Dyby & masterskie pogawędki

We wrześniu ubiegłego roku byliśmy razem z Panem na imprezie klimatycznej “Shibari by Night” w Krakowie. Była to moja trzecia impreza klimatyczna w życiu. Trzeci SBN. Natomiast pierwsza, na której byłam będąc w relacji, ze swoim Panem. Tym razem byłam nie tylko obserwatorką, przyglądającą się z boku i karmiącą przeżyciami innych, ale również miałam okazję kolekcjonować własne doznania. To było coś niesamowitego.

Jadąc na imprezę z Panem wiedziałam, że chciałabym CZEGOŚ na tej imprezie doświadczyć. Jednocześnie jednak, zdecydowanie nie jestem ekshibicjonistką. Dlatego towarzyszyły mi również obawy. A co, jeśli mi się tylko wydaje, że chcę tam czegoś realnie doświadczyć? Co jeśli przy tych wszystkich ludziach wpadnę w panikę? I wcale mi się nie będzie podobało? Jeśli się rozpłaczę, dopadnie mnie przerażenie, bunt i oni WSZYSCY to zobaczą? Jeśli publicznie przyniosę wstyd i zawód mojemu Panu? Ale tak fajnie obserwuje się z boku emocje innych uległych poddawanych różnego rodzaju doznaniom... Chciałabym poczuć odrobinkę tych emocji na sobie. Nie za dużo... Tylko trochę...

***

Impreza powoli się rozkręcała, wspólnie z Panem przechadzaliśmy się po lokalu. On chciał dokładnie zorientować się co, gdzie i jak. Ja cały czas byłam prowadzona na smyczy. I ze zdziwieniem uświadomiłam sobie w pewnej chwili, że nawet wcale mnie to nie zawstydza. Wręcz przeciwnie - czuję dumę. Dumę, że wszyscy wokół widzą, że jestem Jego. Pogrążyłam się w myślach. Niesamowite jak się zmieniłam na przestrzeni ostatnich trzech, czterech lat...

Pan wnikliwie oglądał playroom i znajdujące się w nim sprzęty. Na samej imprezie było też kilkoro naszych klimatycznych znajomych. W playroomie natknęliśmy się na znajomą parę. Ledwo zdążyłam się przywitać i poczułam jak Pan ciągnie mocno za smycz.
- Tu. Klękaj - powiedział. Ja posłusznie wykonałam polecenie. Znajdowaliśmy się akurat na wysokości drewnianych dybów.
- Posiedzisz sobie trochę w dybach - oznajmił Pan jak gdyby nigdy nic.
- Dobrze Panie - wydukałam i zaszumiało mi w głowie. Dziwny koktajl euforii i przerażenia. Dzieje się coś. Teraz. Och… Cudownie! O nie… Ratunku! I co teraz? Co teraz? Gonitwa myśli. Wychłoszcze mnie? Co będzie się działo? Jak długo to będzie trwało? Nawet nie bardzo pamiętam jak mnie w nie zakuł. Byłam zbyt zaaferowana. Zbyt głęboko pogrążona w swoich myślach. On tymczasem, gdy ostentacyjnie sprawdził, czy na pewno zakuł mnie tak, że nie mam szans się wyswobodzić, rozsiadł się wygodnie na kanapie tuż obok innego Mastera, u którego boku klęczała w nadu jego własna niewolnica.
- Będziesz ją chłostał? - usłyszałam pytanie skierowane do mojego Pana przez innego Mastera.
- Nie. Na razie nie. Niech sobie tak posiedzi. Dobrze jej to zrobi - odpowiedział od niechcenia mój Pan, po czym rozsiadł się wygodnie na kanapie tuż obok pytającego. Rozmawiali, żartowali, śmiali się. A ja? Byłam powietrzem. Zakutą w dyby bezwolną uległą. Nikim i niczym więcej. Ile czasu spędziłam w dybach? Może minutę? Może godzinę? Nie mam pojęcia. Zupełnie nie jestem w stanie tego określić. Byłam tylko ja i moje przeżywanie tej chwili. Głos Pana i jego rozmówcy, znajdujących się w rzeczywistości w odległości około metra ode mnie, docierał do mnie jak z zaświatów. W głowie mi szumiało...

***

Zostałam już uwolniona z dybów. W międzyczasie impreza toczyła się dalej. Odbył się jakiś pokaz. W pewnym momencie znów spotkaliśmy się w playroomie z tą samą znajomą parą. On siedział na kanapie. Ona była jego podnóżkiem. Uderzyło mnie to. Patrzyłam z zadziwieniem i fascynacją. Z mieszaniną szoku i podziwu. To było piękne, ale wiem, że na coś takiego, ja bym się nie była w stanie raczej zdobyć. Na pewno nie na dzień dzisiejszy, nie na tę chwilę... Zastanawiałam się, czy ona wie, że ją obserwuję? Co ona teraz myśli i czuje? Jednak nie było mi dane dłużej chłonąć tego obrazu, czy też zastanawiać się nad tym. Pan kazał mi klęknąć w nadu, przodem do Niego. Wraz z drugim Dominującym zaczęli rozmawiać o obrożach.
- Odchyl głowę. Na bok - powiedział mój Właściciel, łapiąc mnie za obrożę i delikatnie odgarniając mi włosy. Następnie zaczął objaśniać coś dotyczącego samej obroży drugiemu Masterowi, demonstrując przy tym co i jak na modelu znajdującym się na mojej szyi. Spuściłam wzrok... Byle tylko nie spotkać ich spojrzeń.

25 listopada 2022

Nowe lokum

Szukam lokum w nowym mieście. Pan jest ze mną i mi pomaga. To konkretne, które właśnie oglądamy, znalazł właściwie On. Decyzja zapada niemal natychmiast. Pan pyta mnie wprawdzie o opinię, ale właściwie już zdecydował. Takie odnoszę wrażenie. Nie mylę się, bo w tym samym momencie, gdy o tym myślę, słyszę Jego głos:
- Bierzemy.
- Może dać państwu jeszcze kilka dni na przemyślenie? - pyta wynajmujący.
- Nie trzeba. Czy możemy od razu podpisać umowę? - odpowiada Pan.
- Oczywiście. Zaraz przyniosę - odpowiada właściciel zwracając się do Pana, ale zezując na mnie.

Umowa najmu jest już przygotowana. Wcześniej przysłano nam ją na maila do wglądu. Teraz właściciel zostawił nas na chwilę, by pójść ją wydrukować, gotową do podpisania. Zastanawiam się, co ten człowiek sobie myśli? Przez cały czas właściwie w ogóle się nie odzywałam, a to ja mam tam mieszkać. To musi wyglądać dziwnie… Ale jakoś mi to obojętne. Zostajemy w pokoju. Kiedy odgłos kroków właściciela cichnie, Pan łapie mnie za ramię i wydaje polecenie:
- Klękaj!
Klękam nawet nie wiem kiedy, a On mówi do mnie:
- Tu będziesz mieszkać. A ja będę pilnował, żebyś była grzeczna i nie sprawiała problemów… Będę w kontakcie z właścicielem i jeśli dowiem się, że jesteś kłopotliwym lokatorem, to sobie inaczej porozmawiamy. A umowa będzie na mnie. Dzięki temu będę na bieżąco ze wszystkim i będę mógł Cię lepiej pilnować…
- Tak Panie - wydukałam w oszołomieniu, całkiem mechanicznie. W głowie pojawiło się milion myśli: “Co?! Ale jak to?! Nie! Nie zgadzam się! Co to, to nie!” Już miałam konstruktywnie protestować i wytaczać poważne kontrargumenty, ale nie było na to czasu, bo usłyszeliśmy kroki właściciela na schodach.
- Wstawaj - rzucił Pan. Podniosłam się z klęczek, a kilka sekund później do pokoju wszedł właściciel. 

Patrzyłam i słuchałam jak Pan i właściciel ustalają ostatnie szczegóły. Jak Pan przegląda umowę, a następnie wyciąga długopis i ją podpisuje.
- Na co dzień moja dziewczyna będzie tutaj mieszkać. Ale wszystko proszę ustalać ze mną - powiedział oddając jeden z podpisanych egzemplarzy umowy wynajmującemu. Świat w mojej głowie zawirował. Poczułam jakbym straciła grunt pod nogami. Poczułam panikę, strach i ogromne podniecenie. Bunt i jakby euforię...

28 grudnia 2021

Czego nauczyłam się od niej?

Moja relacja z O. i z Panem nie trwała wcale długo, raptem kilka miesięcy. Nie była też szczególnie intensywna. Sprawy toczyły się powoli, niespiesznie. A jednak dużo się w tej relacji nauczyłam. Dużo z niej wyniosłam. Dużo dowiedziałam o sobie. Momentami dla mnie samej zaskakujące jest, że jest tego aż tyle. Zwłaszcza, że odkrywam pewne rzeczy w miarę upływu czasu. Ostatnio ktoś odpowiedział mi na podobne, wyrażone głośno stwierdzenie: „Przecież między Wami właściwie nic nie było!” I tak i nie. To zależy, czym dla kogoś jest „nic” i „coś”. Faktem jest, że spotkaliśmy się raptem kilka razy. Było jednak dużo rozmów, wspólnych we trójkę oraz we dwójkę z jednym i drugim osobno. I myślę też, że nie ilość się liczy, ale atmosfera, podejście, zaangażowanie. Będąc w tej relacji miałam takie poczucie, że każda ze stron się angażuje, daje od siebie coś pozostałym. Wytworzyła się między nami więź. Nie tylko klimatyczna, ale przede wszystkim taka zwyczajnie ludzka, przyjacielska i jest nadal.

Jak się okazuje niekoniecznie ilość i intensywność doznań musi być miarą klimatycznego rozwoju. Miarą może być też (i jest w tym wypadku, w odniesieniu do mojej osoby) otwartość, szczerość, zaangażowanie, wzajemne zaufanie, wymiana inną perspektywą i zderzenie z nią w sposób bezpośredni oraz pełna swoboda odnajdywania się w niej, Bez presji, bez oczekiwań (zarówno tych odśrodkowych, jak i zewnętrznych).

Mimo, że ta relacja nie była ani długa, ani intensywna, wyniosłam z niej wiele. Poznałam lepiej samą sobie. Nauczyłam się więcej cierpliwości i pokory, choć tej drugiej w pewnych sytuacjach zdecydowanie mi jeszcze czasem brakuje. Nauczyłam się gryźć się w język (co też nie zawsze mi jeszcze wychodzi, ale śmiem twierdzić, że zdecydowanie częściej mi się udaje niż wcześniej). Nauczyłam się inaczej patrzeć na innych dominujących. Zaczęłam dostrzegać nowe aspekty klimatu, do których wcześniej nie przywiązywałam wagi. Co ciekawe większości tych rzeczy nauczyłam się nie tyle za pośrednictwem Pana, w toku szkolenia, co od O. i dzięki niej.

Z tej perspektywy zupełnie nowego znaczenia nabiera dla mnie goreańskie określenie na relację dwóch (ewentualnie więcej) kobiet służących jednemu mężczyźnie. Mówi się, że to „sisters in chains”: siostry w obroży. Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tym terminem, nie ukrywam, że trochę mi on wewnętrznie zgrzytał. Dziś myślę, że to doskonałe określenie, bo właśnie tak zaczęłam traktować O. jak starszą siostrę w służbie, w klimacie. Kogoś na kogo zawsze mogę liczyć, od kogo uczę się wiele jako uległa i dzięki komu też sama jako uległa staję się lepsza, rozwijam się, w atmosferze właśnie wspomnianej wcześniej wzajemnej otwartości, akceptacji, sympatii, przyjaźni.

Dziękuję, że jesteś!

25 listopada 2021

Wspomnienie (1)

Dostałam własny komplet kluczy do mieszkania Pana. Nie muszę już synchronizować przyjazdów i odjazdów zgodnie z jego grafikiem w pracy. Po raz pierwszy mam zamiar z tych kluczy skorzystać i zrobić z nich użytek. Podwójny. W sobotę są jego czterdzieste urodziny. Spodziewa się mnie w piątek. Tymczasem jest czwartkowe, wczesne popołudnie, a ja już jestem na miejscu. To pierwsza część niespodzianki. On jest w pracy, nieświadomy, że w tym samym czasie ja ogarniam mieszkanie, szykuję dla nas małą ucztę w ramach obiadokolacji i… Siebie dla niego. Mam dziś zamiar spełnić jedną z jego fantazji. Serce mi wali. Trochę się denerwuję. A co jeśli ma inne plany? Jeśli wróci do domu z kimś? Jakimś kolegą? A jeśli nie będzie zadowolony, że przyjechałam przed czasem i bez zapowiedzi? Jednocześnie jednak jestem pełna entuzjazmu, ekscytacji i podniecenia. TO, musi się udać. 

Czas mija nawet nie wiem kiedy. Byle tylko nie wrócił z pracy wcześniej, bo nie zdążę ze wszystkim! Biorę kąpiel, depiluję się starannie, robię na bóstwo. Zakładam obcisłą, czarną, lateksową mini, o numer za małą. Pończochy, podwiązki, szpilki tak wysokie, że poważnie drżę o swoje życie z każdym krokiem. Robię makijaż. Samo to zajmuje mi ponad półtorej godziny. Dopóki nie został moim Panem nie robiłam właściwie makijażu nigdy, a mieć, miałam go kilka razy w życiu. Za każdym razem malował mnie ktoś. Kosmetyczka, chrakteryzatorka w teatrze, koleżanka, kuzynka. Nigdy ja sama siebie. Zaczęło się to zmieniać odkąd jestem Jego, bo tego wymaga. Lubi mnie w makijażu. Ale jeszcze nigdy nie robiłam takiego jak dziś. Dziś nie ma to być lekki, subtelny, przyjemny dla oka makijaż podkreślający urodę. Dziś ma być mocny, wyzywający, dziwkarski. Bo dziś będę dziwką. Jego dziwką. Staram się jak mogę. Każdy element powtarzam po kilka razy, poprawiając niedoskonałości. Zakładam choker. Patrzę w lustro. Jestem gotowa. On powinien być w domu za niecałą godzinę. Zakładam płaszcz i ulatniam się.

Czaję się pod blokiem. Poł godziny później widzę jak podjeżdża. Wysiada, wchodzi do bloku. Odczekuję 5 minut. Idę i ja. On dzwoni do mnie. Nie odbieram. Dzwonię domofonem.
- Tak? – słyszę jego głos
- Dzień dobry... Słyszałam, że zamawiał Pan dziewczynę na telefon – mówię i uświadamiam sobie, że cała drżę. Nie jestem pewna czy to strach, czy podniecenie, czy jedno i drugie. W odpowiedzi słyszę tylko westchnienie.

Domofon bzyczy. Wpuścił mnie. Wchodzę. Idę. Wyprostowana, dumna, pewna siebie i... Mokra. I te cholerne szpilki! Żeby tylko się nie zabić! A w środku cała się trzęsę. Staję przed Nim w progu mieszkania, rozpinając w międzyczasie płaszcz. Żeby wyraźnie zobaczył przymaławą mini, z której wlewają się piersi, i która ledwo zakrywa cipkę z przodu, o tyłku nie wspominając. Patrzy na mnie twardym, ale jednocześnie zaciekawionym wzrokiem. Lustruje mnie uważnie od stóp do głów. Milczy. Odzywam się, więc ja:
– Słyszałam, że ma Pan ochotę na tanią kurwę, z którą będzie mógł Pan zrobić wszystko co tylko przyjdzie Panu do głowy – mówię i sama słyszę drżenie w swoim głosie. Stoimy bez ruchu jeszcze kilka sekund. On patrzy. A potem znienacka robi krok z moją stronę. Łapie mnie za włosy i całuje namiętnie wciągając do mieszkania i zamykając drzwi.
– Tania dziwka mówisz... Bo wyglądasz raczej jak ta droższa. Zdecydowanie droższa – szepcze mi do ucha. Zrzuca ze mnie płaszcz. Obmacuje mnie. Zachłannie, władczo. Odpycha. Upadam na ziemię. Ląduję na czworaka u Jego stóp. Klęka obok, pochyla się nade mną. Zdziera ze mnie pończochy, zsuwa przyciasną mini i zaczyna gryźć moje piersi, przysysa się do nich, mocno wpijając zębami. Mocno, brutalnie, boleśnie. Jęczę. I nie jest to jęk rozkoszy. Jeszcze nie.
– Zamknij się! – mówi ostro i kontynuuje dręczenie moich piersi swoimi zębami. W końcu znudzony piersiami dobiera się do cipki. Wchodzi we mnie. Chwilę pieprzy, wychodzi, zostawia.
– Nie ruszaj się – mówi i idzie gdzieś. Ja dalej leżę na podłodze w przedpokoju i czekam na rozwój sytuacji. Wraca po chwili. Coś wciska brutalnie w moją cipkę. Czuję, że to kulki gejszy. Sadza mnie. Związuje mi ręce za placami sznurem. Mocno. Następnie trzymając za kark prowadzi mnie do kuchni. Sadza mnie na blacie kuchennym. Przodem do siebie.
– Zdzira. Mokra, niewyruchana, niewyżyta zdzira, z którą zrobię co tylko będę chciał – mówi.
– Tak Panie – szepczę.
On tymczasem znów przygryza moje piersi i daje im klapsy dłonią na przemian. Jednocześnie słyszę ciche bzyczenie. To magic wand. Nie zauważyłam, że go przyniósł także. Przyciska go do mojej łechtaczki jedną ręką. Drugą na moich piersiach przypina klamerki. Takie małe, metalowe, z ząbkami, z cholernie mocnym zaciskiem.
– Lubisz ból. I wytrzymasz. Bo jesteś grzeczną dziewczynką i chcesz mnie zadowolić...
– Tak Panie…
Całuje mnie. Maca, ogląda. Dochodzę błyskawicznie. Odkłada wibrator. Zmusza do uklęknięcia przed nim.
– Otwórz usta – mówi, a ja posłusznie wykonuję polecenie. Wchodzi w nie. Próbuje w nie wejść. Bez żadnej delikatności, wstępnych pieszczot, nic. Wiem co teraz będzie. Chce zerżnąć moje gardło i zrobi to bez względu na wszystko. Wie, że tego nie znoszę. Wie, że tego kurwa mać, cholera jasna nie umiem! Jakby czytając w moich myślach mówi ostro:
– Dziwki się nie stawiają. I nie dyskutują. Najwyżej się porzygasz. Wiesz, że mam to w dupie? Głęboko w dupie.
Staram się jak mogę. Oczywiście się dławię. Oczywiście znów dostałam ślinotoku. Oczywiście znów nie udaje się zrobić tego do końca jak należy. To nie ma dla niego znaczenia. Zaczynam płakać i dusić się jeszcze bardziej.
– Grzeczna dziewczynka. Moja grzeczna, posłuszna kurwa – mówi. Nawet lubię jak się mną dławisz… To takie przyjemne uczucie.
W końcu daje mi spokój i znowu sadza na blacie. Łapczywie łykam powietrze. Piersi bolą. Bolą, bolą kurwa mać! Ktoś kto wymyślił klamerki z ząbkami to albo człowiek bez wyobraźni albo sadysta wszech czasów! On tymczasem wyciąga z mojej cipki kulki gejszy. Są całe w moich sokach. Wciska mi je do ust, po czym zaczyna mnie pierdolić. Przed samym finałem wychodzi ze mnie i spuszcza się na podłogę, po czym ponownie zaczyna robić mi placówkę. Kiedy zbliża się orgazm, gwałtownie odpina klamerki z moich piersi. Wrzeszczę. Zatracam się w bólu. A chwilę później dochodzę. Zrzuca mnie wtedy z kuchennego blatu na podłogę. Daje chwilę na dojście do siebie po orgazmie, po czym łapie mnie za włosy i przyciska moją głowę do podłogi tuż obok miejsca, w którym znajduje się plama jego spermy.
– Wyliż. Do czysta!
Robię co kazał. Grzecznie, dokładnie. On patrzy. Kiedy kończę, wychodzi bez słowa. Ja leżę na podłodze. Nie mam siły się ruszyć. Wraca po chwili. Po pięciu minutach? Dziesięciu? Może piętnastu? Nie wiem. Bez słowa bierze mnie na ręce. Zanosi do łazienki. Ostrożnie wkłada do wanny. Myje. Cały czas bez słowa. Chyba zasnęłam w międzyczasie, bo nagle orientuję się, że jestem w łóżku, a on mnie otula kołdrą, kładzie się koło mnie i głaszcze po głowie.
– Teraz odpoczywaj. Śpij moja mała kurewko. A rano porozmawiamy o Twojej nagrodzie. Grzeczne dziewczynki zasługują na nagrodę. Jestem z Ciebie bardzo zadowolony.