13 marca 2020

Niedookreśloność

Stoję, a właściwie tkwię w miejscu i czasie niedookreślonym. Gdzieś w cieniu zbyt długiego wczoraj, kuląc się ze strachu przed przedwczesnym dzisiaj i niepewnym jutrem. Stoję. To znaczy: wstałam już z kolan. A jednak stoję chwiejnie, choć coraz bardziej stabilnie. Niewiele trzeba, żeby znów mnie powalić. Z łatwością dam się unicestwić. Umiem - póki co - stawać tylko bierny opór. Czynnego, wciąż jeszcze nie potrafię. Nie jestem też jeszcze gotowa iść dalej z wysoko podniesioną głową. Wciąż jeszcze nie, choć wiem, że ten moment przybliża się, a może raczej to ja przybliżam się do niego. Tak. I chcę tego. Tylko... Boję się. I jeszcze... Nie wiem czy warto.

Oczy mam zapuchnięte od natłoku myśli, a głowę zalewa mi pustka. I tak sobie tkwię. W nijakim tu i teraz... I tak mija godzina za godziną, dzień za dniem... I to wcale nie jest tak, że nic nie robię, żeby coś zmienić. Robię. Chodzę na terapię, podejmuję cały szereg ogólnorozwojowych aktywności, ale... Co z tego? Jakoś mnie to nie rusza. Nic mnie nie rusza. Nic nie czuję. Nic poza lękiem... Plus jest taki, że nie czuję już permanentnego smutku - to wielki progres. Teraz pojawia się już tylko czasami. I czasami też pojawiają się chwile radości, choć takiej nieśmiałej i przytłumionej... Ogólnie jednak, jest tak... Nijak. Niedookreślenie...