05 czerwca 2023

Konkurs woskowy

Impreza klimatyczna. W przerwie między pokazami na scenę wychodzi jedna z organizatorek i ogłasza konkurs dla uczestników. Zaprasza na scenę pięć czy sześć chętnych par. Na scenę nie mamy daleko. Siedzimy w pierwszym rzędzie. Mówię Panu, że w sumie byłoby fajnie, chciałabym coś wygrać. Oczywiście "coś wygrać" nie jest u mnie tożsame z "wziąć udział w tym konkursie". To raczej oczywiste. Nie jestem ekshibicjonistką. Nie lubię przykuwać uwagi, robić za małpę w cyrku. Nie lubię tłumów. Jestem raczej introwertyczką. Chętnie się czasem wybiorę na imprezę w towarzystwie osób, które znam, do których mam zaufanie, które lubię. Ale, żeby się pchać na scenę do konkursu nie wiadomo jakiego, gdzie WSZYSCY, absolutnie WSZYSCY będą na mnie patrzeć? Nigdy w życiu!

A jednak… Zapomniałam o pewnej bardzo ważnej zasadzie, którą każda uległa, czy niewolnica powinna sobie (według mnie) bardzo dobrze przyswoić i głęboko wziąć do serca. Mianowicie: uważaj o czym marzysz, czego prosisz... Uważaj, jakimi fantazjami dzielisz się z Panem, bo... Mogą się kiedyś spełnić. Na Jego warunkach i zasadach... Nie na Twoich.

- Idziemy - słyszę głos Pana i równocześnie czuję jak łapie mnie za rękę i ciągnie na scenę. Myślę sobie: "Co? O nie! On chyba oszalał! O Jezu! Nawet nie wiemy co to za konkurs!" Jednak za późno na takie refleksje. Dalej myślę sobie: "Dobrze, staniemy jakoś strategicznie, w kąciku, z boku sceny, dzięki czemu nie będziemy w centrum uwagi, a po konkursie czmychniemy sprawnie z powrotem na nasze miejsca". Zadowolona, trzymając się kurczowo tej myśli chowam się za Panem i przystaję na krawędzi sceny. Ale On ciągnie mnie dalej mówiąc:
- No dalej, dalej. Chciałaś wziąć udział w konkursie. Jak już szaleć, to szaleć! Na środek! Tam! - rzuca wskazując palcem sam środek sceny. Najjaśniejszy punkt, w którym skupiają się światła wszystkich reflektorów.  A ja? Wpadam w panikę. "Co?! Jak?! Ja chciałam? Ja tylko powiedziałam, że chciałabym coś wygrać... Jezu! Ratunku! Niech mnie ktoś stąd zabierze! Natychmiast!" Tak... Marzenie ściętej głowy. Przez ułamek sekundy nawet rozważam, czy nie użyć dyskretnie hasła bezpieczeństwa (naprawdę jestem przerażona), ale szybko odrzucam tę myśl... Staram się zrobić dobrą minę do złej gry. Jesteśmy na środku sceny. Przecież nie uskutecznię teraz buntu. Nie, kiedy wszyscy na mnie patrzą! Nie zacznę też nagle ciągnąc Pana w przeciwnym kierunku. Nie ma szans na zrobienie tego tak, żeby nikt nie zauważył. Zresztą... Jestem na smyczy. Daleko nie pociągnę. To koniec. Jak to mówią "the show must go on". Staram się, więc wykrzesać z siebie najbardziej przekonujący i entuzjastycznie wyglądający sztuczny uśmiech, na jaki mnie stać. Czuję się jak kretynka i zaklinam samą siebie w duchu: "Tylko nie becz, laska! Tylko nie becz! Dobrze będzie!"

Tymczasem na scenie jest już wymagana liczba par. Podczas, kiedy ja prowadzę zaciętą konwersację z samą sobą, prowadząca tłumaczy na czym będzie polegał konkurs. Panowie mają "narysować" na ciele swoich uległych obrazek za pomocą wosku. O tym jaki będzie to obrazek, zadecydują karteczki, które będziemy losować. Na wykonanie zadania będzie określony czas - kilka minut. Następnie każda z par będzie po kolei prezentowała swoje woskowe dzieło "narysowane" przez Pana na ciele uległej, a zadaniem widowni będzie odgadnąć ich obrazek.

Pan losuje karteczkę. Szepcze mi do ucha, co wylosował... Postanawia, że będzie "rysował" na moich plecach. Mój outfit tego wieczoru idealnie się do tego nadaje. Mam na sobie sukienkę wiązaną na szyi. Bez rękawów, w pełni odsłaniającą plecy.
- Bara! - rzuca bezceremonialnie polecenie, a moje ciało samo je wykonuje. Rzucam się na ziemię i przyjmuję żądaną pozycję z łatwością i lekkością, które mnie samą zaskakują. Po chwili stwierdzam, że w sumie nie ma tego złego. To całkiem dobra pozycja. Nikt mnie nie widzi. Mnie, mojego wstydu. Nie muszę się sztucznie uśmiechać. Zlewam się ze sceną. Wciskam twarz w twarde, chropowate i zakurzone podłoże… Czuję pierwsze krople wosku skapujące na moje ciało. Kocham wosk! Skupiam się na tym doznaniu, zatracam w nim. Ale ta chwila mija jak z bicza strzelił. Każda z par po kolei prezentuje swoje dzieło. Widownia zgaduje. W końcu i nasza kolej. Fakt, że Pan wybrał plecy przyjmuję z ulgą i jestem Mu za to wdzięczna, kiedy dociera do mnie, że dzięki temu mogę stanąć teraz tyłem do widowni. Nie widzą mnie. Nie widzą mojej twarzy. A ja nie muszą patrzeć na nich, ani się sztucznie uśmiechać. Oni widzą tylko plecy i to, co Pan na nich "narysował" woskiem. Ufff!

Nagrodą, którą wygraliśmy był bardzo fajny, dobrej jakości skórzany, miniaturowy pejcz. Nazywamy go z Panem kompaktowym lub... Docipkowym. Świetnie się sprawdza do chłosty tych właśnie rejonów... Jest też idealny do chłosty piersi. Dla mnie jednak największą nagrodą było to, że przetrwałam. Że nie przyniosłam Mu wstydu i... Dałam radę! I Jego słowa, które wyszeptał mi kiedy schodziliśmy ze sceny:
- Jestem z nas dumny. Moja wspaniała Szarlotka... - i te słowa rekompensują wszystko. Rozpływam się w euforii na resztę wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz