Wtulam twarz w poduszkę. Moją najlepszą przyjaciółkę ostatnich miesięcy. Jest całkowicie bezbronna. Nie krzyczy w obliczu zalewającej ją powodzi moich łez. Przyjmuje z pokorą tę klęskę żywiołową. Bezbronność wobec losu jest tym, co nas łączy...
I tylko nieodwołalnie opuszczona już kołdra, żali się cichutko na swoje osamotnienie po drugiej stronie łóżka, ledwie słyszalnym szelestem pierza.
Tymczasem nawałnica łkań wstrząsa moim ciałem. W upiornym, metodycznym rytmie bólu. Szarpie mną niczym rockowy muzyk strunami gitary.
Na komodzie cicho gra pozytywka. W epoce deus ex machina pozostaje mi tańczyć, jak tej małej, porcelanowej laleczce: bezmyślnie drżącej, w zakrawającym niemal na śmieszność, epileptycznym znieruchomieniu.
Tańczyć. Pozostaje mi tańczyć, zaklętej już na zawsze w rytmie pozytywki wspomnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz